10 czerwca 2015

Tak wiele...

Intensywny kwiecień dłużył się niemiłosiernie. Zawsze tak mam, kiedy do czegoś odliczam - a wtedy miałam do czego. Zanim jednak wyleciałam na urlop pod koniec miesiąca, musiałam się uporać z Bank Holiday spędzając całkiem sporo czasu z Finem. Czasami miałam ochotę go zjeść powoli, innym razem pożreć w całości. Na szczęście słoneczna pogoda dopisywała więc spędzaliśmy jak najwięcej czasu na dworze: spacery, karmienie kaczek nad stawem, wrzucanie kamyków do stawu, dalekie wędrówki na plac zabaw, itp. - co oznaczało jedno: Fin bawił się sam, a ja delektowałam się promieniami słońca i kontemplowałam ciszę. Satysfakcję przyniosło mi nauczenie Małego jazdy na rowerze. Kiedy padało - było "gorzej", ale zajrzawszy uprzednio wszystkim misiom w oczu, spokojnie włączałam maraton filmowy... 




Korzystając z dni wolnych żyłam najaktywniej jak się dało, byleby tylko nie siedzieć w domu z moją "perfekcyjną rodziną". Zaczełąm od 20-stych urodzin, które spędziłam z Karoliną w Londynie. To był mój pierwszy dzień z absolutnie fantastyczna pogodą w stolicy. Wycieczka szlakami street art i graffiti bardzo mi się spodobała, ponieważ pokazała centrum z zupełnie innej perspektywy. Zakątki wolne od turystów ukazały prawdziwe oblicze uliczek, które żyją swoim życiem.




Umówiona z Karoliną na Camden Town po południu, kontynuowałam wędrówkę w alternatywnej oazie z dala od królewskiego prestiżu i parlamentu. Fasady budynków ozdobonione politycznymi komentarzami oraz intensywne barwy składały hołd sztuce Pop Art. Liczne puby, miejsca koncertowe i uliczne rynki emanowały zapraszająco kreatywną atmosferę. Spacer o zachodzie słońca wzdłuż Regent's Canal doprowadził nas na Primrose Hills skąd mogłyśmy podziwiać panoramę Londynu nocą. Siedząc na samym szczycie, urzekł mnie napis na betonowym okręgu: "I have conversed with the spiritual Sun. I saw him on Primrose Hill". Wieczorem mogłam co najwyżej porozmawiać z Księżycem lub z gwiazdami, nie mniej jednak liryczna atmosfera otuliła mnie w tamtym dniu tak bardzo, że nawet mając na sobie dwie kurtki, nie miałam ochoty wracać. Przed północą zdążyłam na ostatni pociąg dwie minuty do odjazdu. To był piękny dzień.

 













W Londynie poznałam też inne au pairs, z którymi fantastycznie spędziłam czas i razem mogłyśmy zrobić "coś fajnego". To ja pokazałam Ady China Town i zaprowadziłam na Covent Garden. Byłam w Muzeum Historii Naturalnej i to dzięki Karolinie i Ninie nie zgubiłam się - moja orientacja w dużych budynkach zawodzi. Straciłam również poczucie czasu w Muzeum Nauki rozwodząc się nad działalnością przyrządów elektrycznych. Z Letycją pierwszy raz jechałam double deckerem i to ona zrobiła mi zdjęcie przy czerwonej budce telefonicznej. Odpoczywałam również w Hyde Park, delektując się zapachem kwitnących czereśni. To nad wodą przy pałacu Kesington dałam upust swoim emocjom, świadomie pozwalając potwornemu chłodowi przenikać moje ciało, dopóki zimne powietrze osuszyło łzy. Były i takie spacery nocą, które miały na celu obudzenie tygrysów w zoo.






Innym razem wybrałam się do Brighton. Z plecakiem na plecach i aparatem w rękach wzbudzał istne zaciekawienie w stylu: turystka, która jest sama? Obrałam niestandardową trasę - i dobrze, bo nad morzem było rozlane mleko przez cały dzień. Chłodny powiew wiatru popchnął mnie do kawiarni, gdzie zagrzałam się przy kubku latte. Urok niesamowitych uliczek, nietuzinkowych sklepów czy oryginalnych targów mógł mnie pochłonąć (dlatego zamiast gotówki noszę kartę debetową). W południe usiadłam w "parku" naprzeciw Royal Pavilion, słuchając dźwięków muzyki grajków oraz dokarmiając ptaki. A będąc przy muzyce, nie zapomnę, kiedy przechodziłam jedną z uliczek i rozpoznałam melodię, którą wygrywał mężczyzna na fujarce: "Whisky, żono moja". Ścisnęło mnie za serce, zatrzymałam się, uśmiechnęłam.

Royal Pavilion









Uwielbiam kontrast pomiędzy Kent Town a (nie)zwykłymi domkami.

Siedząc na kamienistej plaży zbierałam nietuzinkowe muszelki, kiedy to przyszła fala i miałam buty pełne wody. Wielkie dzięki - Primark był w okolicy. Późnym popołudniem weszłam na Brighton Pier, które stanowi centrum absolutnej rozrywki. Długie na ponad 500 metrów molo wyprowadziło mnie w morze, skąd widziałam osiadłą na plaży mgłę z jednej strony oraz granat wód z drugiej. Przyjemnie było delektować się tym widokiem.









Brighton Wheel

Brighton Pier






Pod koniec kwietnia spotykałam się często z Lilią, au pair, którą poznałam niedawno, a miałyśmy tyle wspólnego! Jak to możliwe, że ona mieszka w okolicy od dwóch lat, a ja od ponad pół roku i poznałyśmy się dopiero na koniec?! Razem wybierałyśmy się na pikniki, wychodziłyśmy na miasto, spędziłyśmy cały dzień w rezerwacie przyrody, poszłyśmy na koncert muzyki jazz, siedziałyśmy razem w domach swoich hostów i bawiłyśmy się fantastycznie do późnej nocy! Szkoda, że "bratnią duszę" spotkałam tak późno...



Późno? Godziny, nadgodziny, pieniądze... miałam w tej kwestii naprawdę dużo do powiedzenia, ale od hostów odbijało się to jak od ściany. Napisałam więc w końcu list, bo ciągle się mijaliśmy, ale niedługo później udało mi się znaleźć jedyną okazję do zastania ich obojga. "Odchodzę" - powiedziałam. Zaakceptowali to i przez jakiś czas relacje między nami się poprawiły. Umowa była taka, że lecę na urlop za parę dni, ale wracam w maju na trzy tygodnie. Poleciałam na Maltę [...], stamtąd do Polski i jakimś cudem maj za mną! Im bliżej było do końca, tym ciężej było mi z nimi wytrzymać. Spakowałam swoje rzeczy, 40 kilogramów bagażu zabrał do siebie brat, który mieszka w UK, a z małym podręcznym przyleciałam do Polski. Jest pięknie. 



Spędziłam siedem cudownych miesięcy jako au pair. Anglia otworzyła mnie na świat. Stałam się bardziej niezależna, zaradna, poprawiłam zdolności językowe, ale nie zrobiłabym tego drugi raz. Być może mój "perfect match" nie był dla mnie doskonały, ale zacinsnęłam zęby i wytrzymałam do końca. Znam wiele au pair, które mają fantastyczne relacje ze swoimi hostami, my nie do końca byliśmy sparowani. Nie chcę robić niczego wbrew sobie i za żadne skarby nie pojechałabym do obcej rodziny kolejny raz. Zarówno hości, jak i Fin - a przede wszystkim UK - dali mi niesamowitą szkołę życia. To tutaj nauczyłam się jeździć ruchem lewostronnym, tankować na stacji benzynowej, wymieniać olej w samochodzie, czy sprawdzać ciśnienie w kołach. Jechałam również pierwszy raz autostradą - do centrum Londynu oraz przeżyłam wypadek samochodowy. Nauczyłam się swobodnie wypowiadać i nie boję się rozmów telefonicznych, tych formalnych w banku, na poczcie, etc., czy też przekazać wiadomości, które ktoś pozostawił. Nauczyłam się biegać po Londynie w miarę bez mapy, rozumiem plan metra i wtapiać się w tłum - to miłe, kiedy ludzie widzą Cię z kawą pod ręką i plecakiem na plecach, i pytają o drogę. Rozumiem wartość pieniądza, a zwłaszcza tego w obcej walucie i wiem, gdzie robić zakupy, by nie przepłacać. Zobaczyłam wiele niesamowitych miejsc, poznałam wyjątkowych ludzi z różnych krajów świata i zdecydowanie poszerzyłam swoje horyzonty! 

Bluebell wood wygląda fenomenalnie w kwietniu! Całe polany pokryte są niebieskimi kwiatkami.

Za to w maju rezerwat przyrody w HF pokryty był żółtymi kwiatami

A tuż za "moim" domem kwitł rzepak




Jestem w Polsce, jest pięknie, ale czuję niedosyt i tęsknotę za tym, co miałam, co mogłam osiągnąć na Wyspach. Spokojnie, już zabukowałam bilety lotnicze. Za dwa tygodnie zaczynam nowe życie. Znalazłam mieszkanie, wysyłam zapytania odnośnie pracy. Przeprowadzam się by zacząć ŻYĆ, ale teraz spędzam swoje "ostatnie", beztroskie wakacje w życiu, wolne od wyrzeczeń i zobowiązań. Jestem w próżni, ale funkcjonuję w homeostazie. Przygodo, trwaj!






Pamiętam pierwsze dni po przyjeździe do UK. Dom, jesień, widoki, ja... wszystko przypominało mi Zielone Wzgórze, na którym mieszkała Ania. Taką Anią właśnie się czułam. Trochę inną, wyobcowaną, której nikt nie chce, a czekało na mnie tyle fantastycznych przygód i przyjaciół. Teraz Ania opuszcza Zielone Wzgórze ale to nie koniec jej przygód...



1 komentarz:

  1. Pięknie napisane! Mam nadzieję, że wszystko się ułoży :) Ja niestety też miałam do dupy rodziny i raczej sie słyszało o tych złych przypadkach częściej niż dobrych... szkoła życia jest, to racja. No cóż, będę trzymać kciuki !!! :) x

    OdpowiedzUsuń