29 października 2014

Busy lifestyle

Mówią, że początki są zawsze trudne, ponieważ zmierzamy się z nowymi wyzwaniami. Póki co jestem w stanie wyjść im naprzeciw i stawić czoła. Po dwóch wspaniałych tygodniach czuję się tutaj rewelacyjnie. Jedyne na co mogę ponarzekać to jedzenie. Chleb po tygodniu nie czertwieje, otwarta puszka fasolki w lodówce nie nabiera brzydkeigo zapachu, otwarty przez dwa dni banan nie brązowieje, a butelka mleka w sklepie krzyczy: "Po otwarciu zachowuję świeżość przez  7 dni!". Może dlatego podczas moich pierwszych dni tutaj miałam nudności po zjedzeniu zupy dyniowej i gorączkę przez dwa dni. Jestem wegetarianką i zdrowy styl życia jest dla mnie bardzo ważny - mój żołądek buntuje się przed chemią i mrożonkami. Hości mają tylk odwa garnki - używają Thermomixa - i nie rozumieją dlaczego "gotuję normalnie". Nawet nie wiecie jak bardzo ucieszyłam się, gdy udało mi się zrobić zakupy w polskim sklepie! Po raz pierwszy doceniłam to, co miałam tak blisko, a teraz jest tak daleko! Robię zakupy na dłuższy czas i przygotowuję posiłki zgodnie z polskim czasem: obiad około 15-16 - Brytyjczycy robią/wychodzą na obiad między 19 a 20 - najlepiej z przystawką i deserem! Byłam kilka razy w restauracjach i nie wiem, gdzie oni to mieszczą, głodząc się [!] przez cały dzień (śniadanie - owsianka lub shake z wody i proteinek instant; czasami lunch: kanapka ok. 13-tej).

Mały już się do mnie przyzwyczaił, "przetestował" i jest całkiem miło, kiedy się do mnie tuli, chwyta za rękę na spacerze, opowiada różne historie. Jak każde dziecko ma także czasem humoru i dziwaczne pomysły ("nie wolno bić kota drewnianym młotkiem-zabawką po głowie" <wrzask i foch - dziecka, nie kota>), ale udaje mi się nad tym zapanować. Młody kończy w tym tygodniu dwutygodniowe wakacje i wraca do szkoły w poniedziałek. Korzystając z okazji, że wyjechał z hostką na noc do babci - piszę.

Relacje w domu są bardzo przyjazne, ciepłe, nie sztuczne. Znaleźliśmy wspólny język, podejmujemy różne tematy także "po godzinach" sącząc herbatę na kanapie przy kominku. 
Stosunki między nami są tak ciepłe jak tlący się płomień w palenisku. Dobrze jest też mieć za ścianą rówieśniczkę. Raczej się nie zaprzyjaźnimy, ale od czasu do czasu miło jest porozmawiać z kimś w swoim wieku.

Dwa tygodnie tutaj postępują tak szybko jak prace remontowe w CAŁYM domu. Tak oto XVI-wieczny domek z drewna staje się paletą szarości i bieli w stylu shabby chic. 


Korzystając z jesiennej, słonecznej (rzadko kiedy) pogody, spaceruję po okolicy:


To zdjęcie przypomina mi "Anię z Avonlea"














Leniuchuję w ogrodzie:

Albo w łóżku:


Byłam też w dwóch pobliskich miasteczkach:

Bishops Stortford:

Florence Walk








W przyszłym tygodniu zaczynam lekcje z instruktorem nauki jazdy - tutejsze zasady ruchu drogowego - a właściwie ich brak - to jedno wielkie szaleństwo: baaardzo mało znaków drogowych, często nie wiadomo kto ma pierwszeństwo, nieużywanie kierunkowskazów, gdzie są przejścia dla pieszych?! I jazda lewą stroną ulicy oczywiście.






Harlow:



Harvey Centre (Primark zniszczył mój budżet)

Card Factory - święta są już WSZĘDZIE.



Latte w wersji regularnej. Tutaj wszystko jest ogromne!

W zeszłą sobotę byłam u rodziny hosta na obrzeżach Londynu:


Wieżowce Londynu w tle - widok z balkonu

W poniedziałek byłam z host rodziną na wycieczce w Colchester:



Colchester Castle - 2000 lat historii! 





W środku znajduje się także nowoczesne i bardzo multimedialne muzeum


Widok na miastu z dachu pałacu










Do następnego!