04 kwietnia 2015

"Cały Świat nie jest Ciebie wart"

Ciężko być perfekcjonistą. Taka jestem i tego nie znoszę. Każdy plan muszę dokładnie opracować, przemyśleć każdy detal. Jestem spontaniczna, potrafię w pięć minut zgodzić się na coś, ale kiedy to ja coś planuję, to musi być to perfekcyjnie. I tego właśnie nie lubię, to mnie blokuje. Chciałabym prowadzić fantastycznego bloga, dlatego uwielbiam pisać długie notatki - w ogóle lubię dużo pisać - ale ciężko jest znaleźć wolny czas. Już sama idea mnie zabija. Kiedy planuję jakiś wyjazd na weekend, schodzi mi kilka godzin, podczas gdy znajomi tylko coś przeczytają i od razu ruszają. Kiedy się uczę, robię dużo notatek, albo podkreślam wyrażenia, które później mam przepisąć - oczywiście, nie przepisuję. Mam zainstalowane trzy przeglądarki na komputerze i każdą z nich boję się otworzyć, bo zasypie mnie tona otwartych kart, ba - nawet nie w jednym oknie. Zakładki? Nigdy w nie zaglądam. Chciałabym prowadzić harmonijne życie. W wolnym czasie nie wiem za co się zabrać, a na samą myśl, że mogłabym zrobić to, czy tamto - dostaję gęsiej skórki, bo wiem, ze tyle tego jest! Mam mini kalendarz, którego właściwie nie otwieram. Wydrukowałam ostatnio kalendarz na cały miesiąc, by zapisywać co i jak często ćwiczyłam. Po połowie miesiąca przestałam dopisywać, ale ćwiczyłam. Jestem w Wielkiej Brytanii pół roku (pozdrawiam post z okazji stu dni - tak, nie napisałam go) i nawet nie dokończyłam mojej listy miejsc do zwiedzenia. Nawet nie wiem, ile z niej odhaczyłam, prawie nic. Londyn - byłam kilka razy. Zachwycił mnie, a innym razem nawet "nie powalił". 

Zastanawiam się dlaczego piszę, może w końcu na to pora. Przecież nie lubię "jałowych" postów, a ten jest typowo "lifestyle'owy", w dodatku narzekam na samą siebie. Może to przez mój ostatni humor. Ostatni...?


Spróbujmy od początku (powodzenia, jeśli wytrwam)...


Przyleciałam w styczniu zaskoczona ciepłym powietrzem. W Polsce marzłam! Zaskoczyły mnie również bratki, przebiśniegi, żonkile, a nawet zaczynający kwitnąć rzepak na polu - ledwo odrósł od ziemi! Po świętach w Polsce, czułam się tutaj jak ryba w wodzie. Często spotykałam się ze znajomymi, trochę imprezowałam, znalazłam korepetytorkę, miałam wypadek samochodowy, podróżowałam pociągiem do ciotki w Leeds, nawiązałam wspaniały kontakt z moim małym - i (od)d(o)tąd potrafimy się wtulać w siebie na kanapie.


W lutym, deszczowym lutym moja najlepsza przyjaciółka au pair musiała wrócić do swojego kraju - wykopali ją. Tęsknię za nią, ale cały czas mamy kontakt na Skype. W tym deszczowym miesiącu znalazłam też pracę - i jeszcze szybciej ją straciłam (bo moim hostom nie podobało się to, że chcę pracować jak mam wolne -.-). Luty był czasem projektów międzynarodowych, gdzie pomagałam mojej "super host mamie" wprowadzić jej biznes na rynek polski. Do tej pory nie dostałam pieniędzy za moje nadgodziny, w dodatku okazało się, że kobieta nie rozliczyła się w Polsce jak trzeba i zaraz ja będę musiała zapłacić faktury, które stoją na moje nazwisko - tak, rozmawiałam 2947189 z hostką, leniwą Brytyjką.

W marcu było jak w garncu. Zaczęłam biegać, ruszać się, być bardziej fit. Dzisiaj też biegałam. Do lodówki i z powrotem. Kurewsko zimno i deszczowo na dworze. Podziwianie natury, opalanie się leżąc plackiem na wzgórzach koiły moje zszargane przez hostów nerwy. Pewnego razu o jedenastej pi em, powiedziano mi "get out" - ale do tej pory siedzę. 



Początek kwietnia to idealny czas dla dzieciaków, które zaczynają bank holiday i mają kilka tygodni wolnego. Oznacza to, że pracuję jedenaście godzin dziennie i nikt mi nie raczy za to dodatkowo zapłacić. Dobrze, nie marudź, dostajesz co drugi dzień wolny. Osobiście wolałabym mniej, ale każdego dnia. W kwietniu stosunki z host rodziną nieco się ociepliły, nie jestem już powietrzem, choć wciąż nie mamy dla siebie czasu. Wciąż jednak głęboko gdzieś mam złote rady "mamusi", która nawet nie jest moją prawdziwą Mamą. Frustrację podkreślają sztuczne uśmiechy, laickie rozmówki, obojętne spojrzenie i nijakie święta wielkanocne. 


Za trzy tygodnie lecę na wakacje. Chciałabym już do hostów nie wracać, ale zostanę z nimi do połowy maja, bo łatwiej będzie mi się przenieść stąd na własne, niż szukając czegoś przez internet w Polsce, kończąc na zatrzymaniu się w hostelu na kilka dni. Jeżeli ktoś też chciałby stanąć na nogi, gdzieś w UK, z daleka od Londynu, w jakimś średnim mieście, w maju, to byłoby mi/nam raźniej zacząć totalnie od zera. A może nie od zera, bo w końcu jestem/jesteśmy na "ziemi obiecanej". 

Mamo, Tato, tak bardzo chciałabym móc spędzić z Wami te święta. Czuję się cholernie samotna. Dopiero teraz doceniam to, co miałam - rodzinę i przyjaciół na wyciągnięcie ręki. Miałam wszystko, byłam małym kimś. Tu nie mam nikogo i nie znaczę nic.