Mówią, że początki są zawsze trudne, ponieważ zmierzamy się z nowymi wyzwaniami. Póki co jestem w stanie wyjść im naprzeciw i stawić czoła. Po dwóch wspaniałych tygodniach czuję się tutaj rewelacyjnie. Jedyne na co mogę ponarzekać to jedzenie. Chleb po tygodniu nie czertwieje, otwarta puszka fasolki w lodówce nie nabiera brzydkeigo zapachu, otwarty przez dwa dni banan nie brązowieje, a butelka mleka w sklepie krzyczy: "Po otwarciu zachowuję świeżość przez 7 dni!". Może dlatego podczas moich pierwszych dni tutaj miałam nudności po zjedzeniu zupy dyniowej i gorączkę przez dwa dni. Jestem wegetarianką i zdrowy styl życia jest dla mnie bardzo ważny - mój żołądek buntuje się przed chemią i mrożonkami. Hości mają tylk odwa garnki - używają Thermomixa - i nie rozumieją dlaczego "gotuję normalnie". Nawet nie wiecie jak bardzo ucieszyłam się, gdy udało mi się zrobić zakupy w polskim sklepie! Po raz pierwszy doceniłam to, co miałam tak blisko, a teraz jest tak daleko! Robię zakupy na dłuższy czas i przygotowuję posiłki zgodnie z polskim czasem: obiad około 15-16 - Brytyjczycy robią/wychodzą na obiad między 19 a 20 - najlepiej z przystawką i deserem! Byłam kilka razy w restauracjach i nie wiem, gdzie oni to mieszczą, głodząc się [!] przez cały dzień (śniadanie - owsianka lub shake z wody i proteinek instant; czasami lunch: kanapka ok. 13-tej).
Mały już się do mnie przyzwyczaił, "przetestował" i jest całkiem miło, kiedy się do mnie tuli, chwyta za rękę na spacerze, opowiada różne historie. Jak każde dziecko ma także czasem humoru i dziwaczne pomysły ("nie wolno bić kota drewnianym młotkiem-zabawką po głowie" <wrzask i foch - dziecka, nie kota>), ale udaje mi się nad tym zapanować. Młody kończy w tym tygodniu dwutygodniowe wakacje i wraca do szkoły w poniedziałek. Korzystając z okazji, że wyjechał z hostką na noc do babci - piszę.
Mały już się do mnie przyzwyczaił, "przetestował" i jest całkiem miło, kiedy się do mnie tuli, chwyta za rękę na spacerze, opowiada różne historie. Jak każde dziecko ma także czasem humoru i dziwaczne pomysły ("nie wolno bić kota drewnianym młotkiem-zabawką po głowie" <wrzask i foch - dziecka, nie kota>), ale udaje mi się nad tym zapanować. Młody kończy w tym tygodniu dwutygodniowe wakacje i wraca do szkoły w poniedziałek. Korzystając z okazji, że wyjechał z hostką na noc do babci - piszę.

Stosunki między nami są tak ciepłe jak tlący się płomień w palenisku. Dobrze jest też mieć za ścianą rówieśniczkę. Raczej się nie zaprzyjaźnimy, ale od czasu do czasu miło jest porozmawiać z kimś w swoim wieku.
Dwa tygodnie tutaj postępują tak szybko jak prace remontowe w CAŁYM domu. Tak oto XVI-wieczny domek z drewna staje się paletą szarości i bieli w stylu shabby chic.
Korzystając z jesiennej, słonecznej (rzadko kiedy) pogody, spaceruję po okolicy:
To zdjęcie przypomina mi "Anię z Avonlea"
Leniuchuję w ogrodzie:
Albo w łóżku:
Byłam też w dwóch pobliskich miasteczkach:
Bishops Stortford:
Florence Walk
W przyszłym tygodniu zaczynam lekcje z instruktorem nauki jazdy - tutejsze zasady ruchu drogowego - a właściwie ich brak - to jedno wielkie szaleństwo: baaardzo mało znaków drogowych, często nie wiadomo kto ma pierwszeństwo, nieużywanie kierunkowskazów, gdzie są przejścia dla pieszych?! I jazda lewą stroną ulicy oczywiście.
Harlow:
Harvey Centre (Primark zniszczył mój budżet)
Card Factory - święta są już WSZĘDZIE.
Latte w wersji regularnej. Tutaj wszystko jest ogromne!
W zeszłą sobotę byłam u rodziny hosta na obrzeżach Londynu:
Wieżowce Londynu w tle - widok z balkonu
W poniedziałek byłam z host rodziną na wycieczce w Colchester:
Colchester Castle - 2000 lat historii!
W środku znajduje się także nowoczesne i bardzo multimedialne muzeum
Widok na miastu z dachu pałacu
Do następnego!